,
13 grudnia. UAZ-y znów w akcji.Niszczarka do gĹowy
13 grudnia roku pamiętnego na polskie ulice wyjechały czołgi, skoty i UAZy.
Ja się o tym dowiedziałem kilka dni później, bo do imentu balowałem z przyjaciółmi na terenie jednostki wojskowej oficerskiej szkoły łączności radiowej w Zegrzu i widok latających w te i we wte żołnierzy był dla mnie czymś jak najbardziej normalnym. Wybudzenie z balangi wspominam jak piękny sen. Major N nas cucił i mówił, że pozamykano wszystkich wichrzycieli z Wałęsą na czele. No czy na kacu można było otrzymać lepsze wiadomości? Dziś po raz drugi z rzędu wypożyczyłem nieodpłatnie swojego UAZa oraz dwa hełmy wojskowe Jednostce Strzeleckiej nr 1006 z Płońska. Dzieciaki dziś same organizują sobie stan wojenny, a ja, stary komuch, dostarczam im rekwizyty. O tempora, o mores! Dla niedowiarków: Od 1963 byłem zawodnikiem sekcji żeglarskiej WKS Legia. Od 1966 członkiem kadry narodowej. Zaliczyłem zawody od mistrzostw okręgowych do mistrzostw świata. To praktycznie zadecydowało o całym moim życiu. Mając 14 lat potrafiłem się utrzymać z kadrowego i sprzedawanych nagród. Za wygrane regaty dostawałem kochery, płetwy, namioty i różne takie chodliwe pierdoły W owych czasach Legią rządził gen. Krzemień. Miał klubowego Ramblera - taką niezgrabną krypę i ciągoty do żeglarstwa turystycznego. Moim obowiązkiem było w każdą sobotę o świcie otaklować tego Ramblera i zacumować przy kei, a w niedzielę roztaklować i przycumować do boi. Generał mnie polubił, a ja Jego i stałem się w wojsku kimś ważnym )) Wszystkie warszawskie żeglarskie kluby miały wówczas siedziby w Nieporęcie i Białobrzegach, tylko Legia samotnie znalazła się w Zegrzu Północnym, na terenie jednostki wojskowej. Miałem ausweis, upoważniający mnie do wstępu na jej teren, ale nigdy z niego nie korzystałem, wszyscy wiedzieli, że nie jestem szpiegiem. W wieku poborowym wiedziałem, że moja przygoda z armią będzie miła, bo czy będę mieszkał w Zegrzu jako ja czy jako obrońca granic, to niczego w moim pięknym życiu nie zmieni. I być może zostałbym jak Grego zawodowym żołnierzem, gdyby nie sekcja motorowodna Legii, która siłą rzeczy znalazła się w Zegrzu.. Jej szefem był wspomniany przeze mnie major N, którego córka fantastycznie jeździła na nartach wodnych. W związku z tym genialni klubowi szkutnicy, w kanciapie mieszczącej się przy Wale Miedzeszyńskim, zbudowali motorówkę z mahonia , która i dziś zaparłaby dech w piersiach każdemu koneserowi. Ten słynny wodny parkot Cyrankiewicza, który raz się koło niej pokazał wyglądał jak samodiełka W założeniu miał to być jacht motorowy do motorowodnych akrobacji zespołowych, tak na wypadek 1 maja czy 22 lipca. Dwudziestu narciarzy z flagami, na których widnieją podobizny władz naszych oraz sojuszniczych. To było coś ! Dostał dwa sprzężone silniki Johnsona po 100 KM każdy, co latach 60 było kosmosem. Jak to wtedy, łódkę zbudowano, ale okazało się, że nie ma jak jej przewieźć nad Zalew Zegrzyński, ale armia dała radę i jakimś przedziwnym niskopodwoziowym pojazdem łódka dotarła do miejsca przeznaczenia czyli do mnie. Major N nie był tak miły jak generał Krzemień i po zapoznaniu się z instrukcją mnie jako przystaniowemu po prostu kazał odpalać silniki raz na dobę. W Zegrzu Północnym mądrzy Rosjanie wybudowali potężne bunkry, dziś pomalowane na buraczkowy kolor straszą swoja monumentalnością, ale za moich czasów służyły jako miejsce do przechowywania benzyny dla sekcji motorowodnej. Każda beczka 200 litrów, a beczek bez liku. Milicja miała wtedy posterunek w Zegrzu Południowym i motorówkę z silnikiem od lublina, taką z rozchylanymi z tyłu klapami. Dostałem kluczyki, benzynę i obowiązek dbania o sprawność dumy sekcji motorowodnej. I jest środek lipca, warszawiacy zabierają koce, termosy i radia tranzystorowe i jadą nad Zalew. Wpierdalają kanapki z salcesonem, popijają oranżadą i cykają sobie fotki, jest gwarno, wesoło i świątecznie. Naraz wszystko cichnie i zamiera,........ do mola w Białobrzegach podpływa przepiorko z równie mu mądrymi kolegami w mahoniowym sznycie. Chcecie, to wierzcie, nie chcecie, to nie, ale matki się tłukły po mordach, żeby ich córki znalazły się na pokładzie. Od kwietnia do listopada praktycznie tylko ja korzystałem z flagowego okrętu WKS Legii. (No był jeszcze pełnomorski jacht Opal, na którym też pływałem, ale to inna bajka) I wtedy zrozumiałem, że muszę sobie taki okręt sam zafundować, a na armię to niech zda się ktoś, kto później objawi mi się w osobie Grega. Swiat jest mały. Ja w plutonie miałem zacnego druha Mariusza P. (jebaka nad jebaki między nami mówiąc), któren w tymże ośrodku wodnym się chował. Jego ojciec pełnił tam jakąś bliżej mi nieznana funkcję i część Waścinej opowieści dotycząca dwusilnikowej mahoniowej motorówki była mi znana z czasów kiedy konserwę dzielilim na cztery. Choć były to czasy nieco późniejsze, dla nas to też było coś. Rzeczywiście nasz świat jest bardzo mały mały. Coraz mniejszy. I weź za życia danie wytłumacz, że jej przybrana ojczyzna nie jest wielka..... że jest pryszczem jaki czasami miewa się na dupie. https://www.facebook.com/photo.php?fbid=396479560427974&set=pb.393249624084301.-2207520000.1387098585.&type=3&theater ( w roku ubiegłym) Dwóch meneli spod Mławy, najebanych do oporu, naprawdę uwierzyło, że znowu jest stan wojenny. Zatrzymani do kontroli przez załogę UAZa, uciekli z samochodu i schronili się w pobliskim kościele. Podobno ukrywali się w nim przez dwa tygodnie He he a mnie się przypomniała historia z dawnych lat, konkretnie z jesieni roku 88 lub wiosny 89 dalibóg nie pamiętam. Kolega z plutonu zwany Jasiem, postać barwna i godna udał był się na przepustkę na miasto. Na tej przepustce jak każe tradycja spożył umiarkowane acz znaczne ilości alkoholu. W przeciwieństwie do niżej podpisanego Jasio nie dbał o towarzystwo płci nadobnej, bardziej właśnie lubił sobie popić. Będąc pod wpływem, a bez damy (co podówczas stanowiło skuteczną osłonę od zaczepek) stał się obiektem agresji ze strony lokalnej społeczności politycznie uświadomionej i nastawionej sceptycznie do demokracji ludowej. Takie napaści były w tym okresie dość powszechne i umieliśmy sobie z nimi radzić. Jasio zgodnie ze sztuką dwóch najbardziej napastliwych opozycjonistów wystrzelał po pysku, reszta zaś wbrew tradycji i zgoła nieuczciwie... wezwała reżimową policję. Znaczy się MO. Zdumiony takim obrotem sprawy Jasio zamiast po prostu pokazać książeczkę wojskową i pojechać z milicjantami do naszego przytulnego aresztu postanowił dla jaj zwiać. Jasio był reprezentantem szkoły w OSF (tzw.małpi gaj) Zwiałby z łatwością, ale na trzeźwo. W pijanym widzie biegnąc gdzieś przez podwórko nie zauważył sznura do prania jak raz na wysokości szyi. Koniec końców Jasia pojmano. Jak łatwo się domyślić po spotkaniu na szczeblu pułkownikowskim całą sprawę załagodzono. Policjanty jednak w tym czasie kogoś lub czegoś poszukiwali. W ramach rewanżu za głowę Jasia nasz komendant oddał całą naszą kompanię na służbę policji w działaniach obławowych na rogatkach Legnicy. Wyglądało to tak, że policjant w radiowozie siedział i dupę grzał, kanapki zażerał a my biedne żuczki zatrzymywaliśmy wszystkie samochody wyjeżdżające z miasta (czy tez może wjeżdżające, cholera wie) i przeszukiwali ich bagażniki z misja zgłaszania jaśnie wielmożnemu policjantowi każdej odpowiednio dużej paczki torby zawiniątka itp. No i po prawdzie to w co drugim zatrzymanym samochodzie słyszeliśmy RANY BOSKIE (kurwa, ja pierdolę) ZAŚ STAN WOJENNY !!! Na szczęście nikt do kościoła nie uciekał. Najśmieszniejsze że Jasio całą kilkudniową obławę przesiedział sobie w przytulnym areszcie. Świat nie jest sprawiedliwy. Naprawdę żałuję, że nie spotkaliśmy się w 1981 na tej rogatce, śmiechom i żartom nie byłoby końca. Prawdopodobnie polatalibyśmy bojerem po legnickich akwenach, bo wtedy w grudniu była już wystarczająca tafla, i z jego pokładu postrzelalibyśmy na wiwat z kałachów. Zapewne byś się zdziwił, że bojer potrafi się poruszać szybciej niż wiatr go napędzający, bo wykorzystuje tzw wiatr pozorny. Na 100% zaparkowalibyśmy wreszcie pod jakimś kasynem w celu uzupełnienia paliwa. No i jak można twierdzić, że Najjaśniejsza nie jest najśmieszniejszym krajem na świecie? Dlatego dziwi mnie, że słynący z poczucia humoru Żydzi źle się w niej czuli lub czują. Nie jestem zdziwiony gdyż podstawy sztuki żeglarskiej nie są mi obce. Oczywiście daleko mi do reprezentacji Polski, ale daję sobie radę z szotami, tudzież rumplem. Nie wiem dlaczego w żeglarskim języku wciąż pokutują określenia typu rumpel czy rogatnica ( np. w klasycznej Omedze) Mi one się kojarzą z żonami. Mnie zaś bardziej żonio kojarzy się zwykła knaga. "Mnie zaś bardziej żonio kojarzy się zwykła knaga." Wygrałeś! Ja jeszcze myślałem o dryf kotwie, ale knaga wszystko przebija! |
Podstrony
|