,
BBT 2011Niszczarka do gĹowy
w drodze do swinoujscia proponuję wybrać nocne połącznie z 2 przsiadkami:
Włocławek 20.07.11 23:04 (odjazd) TLK dla siudka i gonzoli odjazd z torunia 23.48 przewóz rowerów, 1 kl. - obowiązek rezerwacji, wagon sypialny, tania kuszetka, przesyłki konduktorskie za opłatą Bydgoszcz Główna 21.07.11 00:45 (przyjazd) Bydgoszcz Główna 00:55 (odjazd) TLK przewóz rowerów, 1 kl. - obowiązek rezerwacji, wagon sypialny, wagon z miejscami do leżenia, przesyłki konduktorskie za opłatą Poznań Główny 03:22 (przyjazd) Poznań Główny 04:26 (odjazd) TLK przewóz rowerów, tylko 2 kl., tania kuszetka, przesyłki konduktorskie za opłatą Świnoujście 08:17 Czas jazdy: 9:13; kursuje w okresie, 29. Cze do 29. Sie Informacja o cenie biletu normalnego 555 km kl. 2 63,00 zł kl. 1 96,00 zł + 3x9zł za przewóz roweru Wyjeżdżamy w czwartek o 8 rano. 8:03 do Kutna, w Kutnie czekamy 20 minut i mamy pociąg bezpośredni do Świnoujścia. Na miejscu jesteśmy o 15:14. Czas podróży 7 godz i 11 minut, cena 52 zł plus rower (płacimy tylko raz bo jeden przewoźnik na całej trasie), 555 km. czyli w mojej propozycji tez bedzie tylko 1 bilet za rower, a nie 3, bo przewoznik ten sam. jakos malo to zachecajace aby w lipcu podrozowac caly dzien nieklimatyzowanym pociagiem ... wydaje mi sie ze nocna propozycja i 2 pelne dni na odpoczynek sa bardziej optymalne no pewnie, lepiej jechać całe trzy dni w klimatycznym towarzystwie na klimatyzowanym rowerku i w ciemne krótkie szybkie i przewiewne nocki bez biletu lecz z muszelką za pasem zazdroszczę Wam toszkę ekscytacji BBT i życzę powodzenia! Wygrywamy znowu kategorie najwiecej uczestników z tego samego miasta Co cieszy i co mi się podoba to wszyscy jesli nie to prawie wszyscy szosowcy jeżdzący regularnie we Włocławku na szosie ( spotkania na placu i inne tego typu ustawki ) będą mieli za sobą największy maraton w Polsce. Jesli dojadą tegoroczni a wierzę że się uda to BB 1008KM zaliczą juz Piotr Zieliński Łukasz Rojewski Sławek Serdyński Rafał Szalewski Rafał Łuczak Marek Stolarski Wiesław Mirolewicz Zbigniew Buzanowski Beata Tulimowska Jacek Olszewski Marcin Krzyżanowski nasi znajomi obecnie z innych miast Sławomir Siudowski Jarosław Czapski Krzysztow Gązawa Grzegorz Gązawa to chyba wszyscy jesli nikogo nie przegapilem Włocławek stolica długodystansowców Słuchajcie... A jak powrót z Imagisu? Myślicie w tej temacie? Sławku myślimy w tej temacie i już mamy transport powrotny zaklepany. BB Tour to nie tylko jazda , to równiez nasz punkt kontrolny . Na punkcie trzeba odkiblowac ponad 12 godzin i przy takiej ilości jadacych dobrze się zwijac . Stałe osoby to ja , i siostra Beaty . Pomoże też Ula , ale to mało , dlatego prosze o pomoc . Niech jadący zaangażują swoje rodziny . Trzeba robic kawę , herbatę , kanapko , przydałby się ktoś z laptopem . Przy monitoringu zawodników wiemy kiedy i jak duża grupa się zbliża . jeśli się uda i będę w Ten weekend w Toruniu to będę w nocy na punkcie wCzerniewicach...moc będzie z nami A gdzie jest punkt we Włocławku? Na BP jak rok temu? Jasne , hej są już grupy. Start jest o 8:00. Chyba źle chodzi odliczanie na stronie bo z tego co tam zegar pokazuje to grupa 1 powinna startować o 9:00. hehe tym razem staruje na końcu. do zobaczenia w Świnoujściu. Spokojnej i bezpiecznej podróży bez żadnych nieprzyjemnych sytuacji. Pozdrawiam ja i moja Kibicka Dla mnie Przygoda z Imagisem właśnie się rozpoczyna - ruszam PKP z Toronto o 8:13, w Świnoujściu będę o 16:43. Jako że mamy noclegi w tym samym miejscu, a Wy dojeżdżacie jutro - do zobaczenia zatem w czwartek. A potem już tylko orka po przekątnej - oby 1008 jak najmniej zabolało, a zaboli każdego... Szkoda , że mnie tam nie ma , ale czuwam i opiekuję sie wami . Powodzenia Powodzenia wszystkim. Trzymajcie się mocno swoich ram. Trzymam kciuki Bardzo dziekuje! Gratulacje dla wszystkich zwycięzców. Wielkie brawa i podziw. Pogoda nie sprzyjała ale dali radę Gratulacje dla błękitnych! dla wszystkich zwycięzców. Gratuluję wspaniałych czasów, choć gpsy wskazywały inaczej, wskuteg czego śledzenie Was było jeszcze bardziej nerwowe i ekscytujące. Jeszcze raz gratuluję i szkoda, że mnie z Wami nie było może następnym razem... Dzięki bardzo za gratulacje. No Rafał ja myślę, że za rok to razem będziemy nad morzem i w górach. Gratulacje dla Całej Ekipy WTR, że daliśmy radę, No Beatka jak mogłaś wątpić, że takie pachołeczki w Lesku mogą Cię złamać. Szacun wielki za to co zrobiłaś. No i oczywiście pełen podziw za serce do walki i wytrwałość dla Gucia - widzisz serce i głowa tutaj się liczą. Natomiast dla EKIPY można zrobić wszystko a najlepiej wie o tym Zbyszek - kask z głowy. Pozdrawiam Dziękuję za słowa uznania i składam GRATULACJE Wszystkim którzy pokonali tę trasę w tak trudnych warunkach.Dziękuję wszystkim z którymi dane mi było jechac.Szczególne dzięki składam Zbyszkowi za prawdziwie koleżeńską postawę i atmosferę i Beacie, bo bez Niej by mnie tam nie było. BOHATEROWIE SĄ ZMĘCZENI Nie pisałem nic na temat działania punktu , czekając na relacje tych co zaliczyli , ale ,liżą rany . Z gubsza wiem co i jak było na trasie . Gratuluję wszystkim , a każdy ma swoją historię wartą opisania. Dziękuję wszystkim za walkę , upór iwałośc , a najbardziej za wzajemne wspieranie sie i siłę kolektywu . Punkt we Włocławku Ula miała rację - zmusiła mnie do rozrobienia izotoników , a sama pracowicie robiła kanapki . 200 sztuk na dobry początek . Jak dojechaliśmy Jędrki kończyli rozbijanie namiotów. Dogrywamy szczegóły na stacji i czekamy na zawodników . Od 21,30 zaczyna się cyrk . Dziewczyny okazują się niesamowite . Serce , opieka , zaangażowanie , a wszystko to z takim biglem i humorem . Łyknęły bakcyla , a zawodnicy głupieją jak im proponują leżaczek , kocyki do wyboru , kawkę i kanapki .Jak zwykle im póżniej kto przyjeżdża tym bardziej zmęczony . Niektórzy mało kontaktują . Do naszych na których czekamy niecierpliwie zjawiają się rodziny i to też pomoc i odciążenie punktu . Od rana , po zwinięciu namiotów czekam już sam . Ostatni dojeżdża o 11,30 i nareszcie zwijam majdan . Też mało kontaktuję . Dziękuję kibicom , którzy mimo póżnej pory przybyli i pomagali jak było trzeba., rodzinom zawodników . Najbardziej dziękuję Uli oraz Grażynie i Eli . Ela i Grażynka były całą noc , zwijały się jak w ukropie i bez nich ten punkt byłby wiele uboższy . One nadały koloryt i styl . "67" - raport z pola walki: Świnoujście. Noc przed startem. Budzę się o 2.20. Zasnąć już nie mogę. Wyglądam przez okno. Pada. Mewy krzyczą. Staram się jednak zasnąć, bo wiem, że następne normalne spanie będzie dopiero za trzy dni. Jednak nic z tego! Stres nie pozwala. "Po co mi to?!" - pytam sam siebie. Ale czuję, że muszę wreszcie "zjeść tę żabę", bo to moje trzecie podejście do BBT. Dwa razy już wycofywałem wpisowe! Pomysłu na to, jak przejechać ten szleńczy rajd przez Polskę nie mam. Podstawowe założenia to dojechać w całości i zmieścić się w limicie czasu. Jaśnieje, ale wciąż pada. Raz mocniej, raz słabiej, ale pada. Wreszcie wstajemy. Na zewnątrz zaledwie 13 stopni!Śniadanie, ubieranie się i na prom. Tam zapinamy GPS-y i czekamy na start. Przestaje padać, ale jest pochmurno i wieje. Wreszcie 8.00 - start honorowy i powoli przejeżdżamy na właściwe miejsce startu. Czekam na swoją kolej. Pytam jeszcze Daniela Śmieję o prognozy. Mówi,że ma padać najdalej do Piły, ale od Bydgoszczy wiatr z południa. "- Ciekawe, co gorsze" - zastanawiam się. 8.25 dzwonek i ruszamy! Jeszcze w Świnoujściu zostaję sam na trasie! Większość pognała do przodu, ktoś został. "Wącham" wiatr: wieje z jedynie słusznej strony, choć trochę z boku. Jadę! Staram się omijać kałuże, ale to na nic! Z tylnego koła wali woda aż na kask! Deszcz powraca jeszcze przed Wolinem! W butach powódź - aż sapią od nadmiaru wody. Ale jadę! Wiem, że z tyłu ktoś został z naszej grupy - chyba Beata, jedyna dziewczyna na trasie i postanawiam czekać oglądając się co chwilę. Mija mnie kilka osób, ale oni nie jadą, oni gnają! Nie dla mnie takie tempo i nawet nie próbuję sie podczepiać. Dalej jadę sam. Deszcz się nasila, co chwilę przecieram okulary, bo prawie nie widzę. Klnę soczyście i bez żadnych zahamowań na wszystko dookoła i na siebie za to, że dałem się wciągnąć w tę imprezę. Ale jadę! "- Może zawrócić? - kombinuję. "- Nie, bo będzie pod wiatr a i tak pada!" - przekonuję sam siebie. Dymam samotnie dalej a deszcz pada i pada... Na kałuże nie zwracam uwagi a pędzące TIR-y zalewające mnie wodną mgłą wcale nie irytują. Na termometrze zaledwie 13 stopni! W Płotach na PK jestem chyba jednym z ostatnich, ruch niewielki, coś zjadam, uzupełniam bidony. Szybko wsiadam na rower, bo marznę. Dwaj strażnicy miejscy obsługujący punkt oglądają wyciągniętą z bagażnika stojącego nieopodal samochodu flaszkę czegoś mocniejszego. "- Polali by ...!" - myślę sobie. Nie czekając jednak na dalszy rozwój wypadków ruszam kręcąc dziarsko, by się rozgrzać. Po kilkuset metrach orientuję się, że skręciłem nie tam, gdzie trzeba. Szybko zawracam. Poznaję drogę z majowego maratonu w Gryficach. Przyśpieszam, by się rozgrzać. Wiatr pomaga, ale wciąż leje! Na dodatek zaczęło mnie łupać we wciąż niedoleczonym "łokciu tenisisty"! Pomaga trochę wyciągnięcie się na lemondce. Nadal marznę. W Drawsku jestem dopiero po 5. godzinach i 15. minutach! Niewielu już było za mną! Według wskazań GPS mam tu jeden z najgorszych czasów! Biorę tabletkę przeciwbólową. Na szczęście mają goracą kawę. Trzęsąc się wypijam chyba ze dwa kubki. Psychicznie jestem na dnie! Rezygnuję! Dzwonię do domu, by czekali na mnie na DPK w Kruszynie. Tam postanawiam jednak dojechać. Na koniec proszę jeszcze, by zabrali ochraniacze na buty i inną kurtkę przeciwdeszczową, bo może jednak pogoda się poprawi... Trzęsąc się wsiadam na rower. Mijam Złocieniec, Czaplinek i odliczam kilometry jakie pozostały mi do DPK. Kilkanaście kilometrów przed Wałczem przestaje padać i pojawiają się kawałki przeschniętego asfaltu, ale nie zmienia to mojego nastawienia. Na przedmieściach miasta doganiam grupkę z Czarkiem Dobrochowskim na czele. Jest też Beata i Gucio, który zmienia dętkę. W sumie jest nas chyba siedmiu. Pomagamy mu trochę i ruszamy! Zaczynam kombinować: "-A może by tak pojechać razem z nimi?". Zadek mi trochę już obsechł i nie było mi zimno, humor znacznie się poprawił. Jedziemy! Decyzja o pozostaniu w tej grupce niemal do końca była najrozsądniejszą decyzją w tym wyścigu a umocniłem się w niej jeszcze bardziej, kiedy dowiedziałem się, że Czarek jedzie BBT po raz czwarty! Postanowiłem korzystać z jego doświadczenia dopóki dam radę! W Pile świeci już słońce! Na PK dochodzi nas Gucio, który przed miastem został na przejeździe kolejowym. Krótki popas na punkcie i jedziemy dalej! Powoli zmierzcha. Do DPK w Kruszynie dojeżdżamy o 21.30. Samochód już na mnie czeka! Wiem, że najdalej za trzy godziny mogę spać we własnym łóżku! "- Wyschniesz, obolała dupa się wygoi a gorycz porażki pozostanie!" - myślę przez chwilę. Odbieram tylko ciuchy i mówię, że jadę dalej! Spokojnie jemy, kąpiemy się i przebieramy do nocnej jazdy. Kilka minut po 23.00 ruszamy. Fizycznie czuję się świetnie a i psychika mocno się odbudowała. Jak do tej pory nie odczuwam żadnych oznak "wyjechania", nic mnie nie boli, nawet spać mi sie nie chce! Jedziemy na zmiany na drogowe słupki zmieniając się na tym z oznaczeniem 0 (zero). Wcześniej jednak Czarek bez ceregieli dyscyplinuje tych, którzy nie chcą współpracować. Podziałało i od tej pory pracujemy solidarnie. Jedziemy w milczeniu, każdy pilnuje słupków, słychać tylko szum rowerów. Nawet księżyc się pokazał, czyli jest nadzieja na pogodniejszy dzień! Toruń. Podjadam solidnie, chociaż nie jestem głodny a piję tyle co wielbłąd przed wyjściem na pustynię! Wiem, że jeżeli podczas jazdy poczuję głód bądź pragnienie może być za późno - grupa nie poczeka łaskawie aż kryzys minie tylko pomknie dalej. PK Włocławek to jak Hilton - jest wszystko: leżaki, kocyki, kupa żarcia i życzliwa obsługa z Rebem na czele! Ale nawet nie siadam. Jem co dają i zapijam solidnie. Uzupełniam bidony chociaż są prawie pełne, ale to po to, by wyłączyć mimowolny odruch oszczędzania. Kiedy poczuję, że robią się puste odruchowo zaczynam pić mniej odwadniając się powoli. Ruszamy! Droga dobra, ruch znikomy. Noga podaje jak nigdy! Skręcamy na Łąck. Odtąd, aż do samego Gąbina, droga lekko pnie się w górę. Mimowolnie odjeżdżam grupie raz po raz, ale nie myślę się "zrywać". Tempo i tak jest niezłe i gwarantuje spokojne dotarcie do mety w limicie. W Gąbinie na punkcie zostają Beata i Gucio. Zbynek, który już tam jest, proponuje bym został i pojechał z nimi. Zamierzają jednak najpierw odpocząć z godzinę i dopiero ruszyć. Dla mnie to za długo. Jadę z grupą, z którą przyjechałem! Przed Guzowem następuje lekkie tąpnięcie formy. "-Byle dojechać do punktu!" - myślę. Wreszcie - jest! Podjadam jakiś makaron, arbuza, rozrabiam izotonik, chwilę odpoczywamy. To wystarczyło! Jeszcze kilkanaście kilometrów wlokłem się w ogonie i zanim dojechaliśmy do Grójca kryzys minął. W Grójcu zjadam chyba ze trzy drożdżówki i wypijam kilka kubków kawy i herbaty. Jest dobrze! Za Grójcem wjeżdżamy na drogę techniczną, którą dojeżdżamy do Wsoli. Znowu zaczyna padać deszcz! Największą nawałnicę udaje nam się przeczekać w hotelu, gdzie znowu podjadamy i odpoczywamy. Gdy ruszamy już prawie nie pada. Na ulicach Radomia dochodzi nas Wiesiu z WTR-u, który złapał kapcia i goni swoją grupę. W siąpiącym deszczu dojeżdża z nami do Iłży. Grupa za nim czeka! Widzę jak szybko przebiera się i za chwilę już ich nie ma. Minąłem go potem dziesięć kilometrów przed metą! My zostajemy! Czarek zarządza start na 3.00. Mam zatem pięć godzin odpoczynku! Jem obiad, zapijam i idę do pokoju. Kąpię się, smaruję łańcuch w rowerze, przygotowuję ciuchy na rano i idę spać. Jest 23.00. Nastawiam budzenie na 2.00 i dla pewności proszę Janka by w razie czego mnie obudził. Jednak gdy trzy godziny później zagląda do pokoju już nie śpię. Wszystko mam przygotowane więc jeszcze leżę. W końcu wstaję! Obolały i sztywny, ale generalnie w dobrej formie. Ubieram się, dopijam litrowego Tymbarka i zjadam kilka batonów. Schodzę na dół. Grupka już się zbiera. Stasiu się niecierpliwi, że tak długo to trwa, ale mnie to nie przeszkadza. Potem zdradza, że chce kogoś "objechać" i stąd ten pośpiech. Ruszamy o 3.10. Nie pada i jest 17 stopni! Sprawnie przejeżdżamy Ostrowiec. Pojawiają się pierwsze górki. NA PK w Opatowie zjadam trzy buły i solidnie zapijam gorącą herbatą. Jest dobrze! Nic mnie nie boli, chcę tylko jechać! Most na Wiśle pod Tarnobrzegiem przejeżdżamy remontowanym pasem. W Nowej Dębie obżeram się pysznym makaronem. Aż ciężko mi potem jechać, ale szybko sie "rozchodzi". Grupa się powiększa i robi sie chaos. Stały trzon grupy próbuje jeszcze dawać regularne zmiany, ale inni nie chcą współpracować. Wszystko sie rwie, bo zaczynają się podjazdy i nie wszystkim starcza siły na równe tempo. Nerwówa. Szybko przejeżdżamy Rzeszów i meldujemy się "Pod samolotem". Tutaj grupa znowu rzednie i zostaje stały skład. Słońce świeci. Zaczyna padać dopiero, gdy ruszamy! Przeczekujemy ulewę na przystanku. Po kilku minutach jedziemy. Znowu ulewa i wracamy na przystanek! W końcu przestaje na tyle, że da sie jechać. Do Brzozowa wjeżdżamy w deszczu.Słońce świeci tylko wtedy, gdy siedzimy na punkcie. Zjadamy pyszny żurek i dalej, do Sanoka! Za Brzozowem solidny podjazd, ale nikt nie daje z buta. Pada aż miło, ale szybko przestaje i Sanok wita nas słońcem. Nie zabawiamy tu długo; grupa znowu się powiększa. Zjadam ostatniego żelka - na całą trasę miałem tylko dwa - i ruszamy! Nawet nie zauważam, kiedy gubię grupę. Zwalniam, ale nie dochodzą mnie. Postanawiam dalej jechać sam! Po chwili ktoś mnie jednak dogania. 55! Mijamy się kilkakrotnie po drodze i do Gęsiego Zakrętu dojeżdżamy razem. Noga podaje jak nigdy! Żadnych oznak "wyjechania", kryzysu! Nic! Na górkach pod Leskiem, Zagórzu czy Czarnej nawet nie myślę, by dać z "papcia"! Jadę 8-10 na godzinę, ale jadę! Uruchomił się chyba "syndrom konia pociągowego", który im bliżej jest domu, tym lepiej ciągnie! W Gęsim Zakręcie 55 mi odjeżdża. Tracę tu cztery minuty bo zapodziała się gdzieś lista obecności.Do jedzenia prawie nic nie ma, tylko ogryzki arbuza i jakieś ciastka. Dolewam tylko wody do bidonu. W plecaku znajduję shlehę - ostatnią z dwóch i wypijam. Mam jeszcze jakiś batonik, ale nie mogę rozerwać opakowania i daje sobie spokój. Ruszam! Stąd jest już tylko 37 kilometrów! Jest dokładnie 16.49. Po kilku minutach widzę plecy 55. Mijam go na jakimś podjeździe. W oddali widzę dwóch następnych. Nie gonię ich za wszelką cenę, ale widzę, że się do nich zbliżam. Dochodzę ich na zjeździe rozpędzając się na maksa i dokręcając ile wlezie! Oczy łzawią od pędu, bo okulary schowałem jeszcze w Rzeszowie - uszy od oprawek bolały mnie jeszcze bardziej niż dupa! Kolejny podjazd i będąc już na szczycie dostrzegam następnego! Przez chwilę zastanawiam się, czy to "nasz", bo jakiś taki mało kolorowy. Okazało się, że nasz, tyle że "solista". Przez Lutowiska gnam prawie 70 na godzinę wypłaszczony na lemondce jak naleśnik. Na poboczu stoi Straż Graniczna, ale dokręcam jeszcze mocniej, bo na dole dostrzegam znajome, czerwone barwy! To Wiesiu z WTR-u! Pozdrawiam go grzecznie i nawet nie zwalniam. Napędzany adrenaliną gnam jak dziki! Kawałek przed Bereżkami dostrzegam kolejnych dwóch "czerwonych"! Dochodzę ich szybko i oczom nie wierzę: Gonzol Starszy i Marek Stolarski! Zwalniam i chwilę gadamy, ale niedługo, bo odjeżdżam. Na metę wpadam sam o 19.29. Przejechanie ostatnich 37. kilometrów zajęło mi 100 minut!(Według GPS-u 104, ale to i tak niezły wynik!). Teraz mogę powiedzieć, że właściwie to było łatwo! Zadziwia mnie mobilizacja ludzkiego organizmu do takiego wysiłku! Poza chwilą przed Guzowem nie miałem nawet oznak kryzysu, nawet nie ziewnąłem, o spaniu nie myślałem. Cały mój koks na trasie to dwa żelki, dwie shlehy i 350 gramów suchego Izo-plusa dosypywanego co jakiś czas do bidonu. Wielkie podziekowania należą się Czarkowi Dobrochowskiemu za to, że wiódł nas przez Najjaśniejszą jak po sznurku i dyscyplinował grupę przed zbytnim harcowaniem, dziękuję chłopakom z grupy, z którymi przejechałem ponad 700 kilometrów i wszystkim tym, których spotkałem na trasie. Wielkie podziekowania należą się Czarkowi Dobrochowskiemu za to, że wiódł nas przez Najjaśniejszą jak po sznurku i dyscyplinował grupę przed zbytnim harcowaniem, dziękuję chłopakom z grupy, z którymi przejechałem ponad 700 kilometrów i wszystkim tym, których spotkałem na trasie! PUNKT WE WŁOCŁAWKU Wielkie podziękowania dla osób, które pomagały mi w tej nierównej walce:) Słowa uznania za organizację i działanie CAFE REBELINKA. Jeszcze raz bardzo dziękuję za dobre kanapeczki:) i cały bufet, a przede wszystkim za doping i wsparcie. Pozdrawiam a ja w odpowiedzi do Gonzola Młodszego: I tak to właśnie działa! Wygrywamy znowu kategorie najwiecej uczestników z tego samego miasta Co cieszy i co mi się podoba to wszyscy jesli nie to prawie wszyscy szosowcy jeżdzący regularnie we Włocławku na szosie ( spotkania na placu i inne tego typu ustawki ) będą mieli za sobą największy maraton w Polsce. Jesli dojadą tegoroczni a wierzę że się uda to BB 1008KM zaliczą juz Piotr Zieliński Łukasz Rojewski Sławek Serdyński Rafał Szalewski Rafał Łuczak Marek Stolarski Wiesław Mirolewicz Zbigniew Buzanowski Beata Tulimowska Jacek Olszewski Marcin Krzyżanowski nasi znajomi obecnie z innych miast Sławomir Siudowski Jarosław Czapski Krzysztow Gązawa Grzegorz Gązawa to chyba wszyscy jesli nikogo nie przegapilem Włocławek stolica długodystansowców Wyżej mój post z 30 czerwca , przepowiedziałem przyszłość Wydawało mi się , że w tym roku zaliczyło mnóstwo nowych ludzi . Elitarne grono poskramiaczy to wciąz tylko 129 osób . Naszych 15 , czyli królujemy bezapelacyjnie . Teraz w planach poprawa wyników . Chciałbym poniżej 48 godzin , marzenie to złamac 45 . Realne tylko trening do bólu . I grupa talich co też chcą . Ja za rok - jak się uda - też spróbuję poprawić swój czas. Każdy chyba o tym myśli startując któryś tam raz. Ale plany mniej ambitne: spróbować przełamać barierę 50. godzin, a tak realnie to poprawić czas Starszego, czyli co najmniej 54:39. Nawet to pierwsze jest w zasięgu, jeśli pogoda w miarę dopisze, bo z 59 godzin, jakie zajęło mi przejechanie BBT, 16 to leserowanie po trasie Możecie się pochwalić ile kto miał "czystej" jazdy? Swojej nie pamiętam , ale było sporo poniżej 40 godzin . Dużo też straciliśmy na defekty i kontuzje w grupce . Trochę błądzenia, szukania drogi i punktów , najwięcej czasu straciłem jednak we Wsoli .Konieczny głośny budzik . |
Podstrony
|