,
bez tematuNiszczarka do gĹowy
Postanowiłam za pośrednictwem tego forum...wyrzucić z siebie trochę emocji...nie liczę na to że ktoś będzie czytać niepoukładane moje myśli...ale jeśli mogę to wrzucić to wrzucam...dla świętego spokoju i potomnych...dla zrozumienia...przez obcych...
Niektórzy z Was...domyślą się kim jest osoba pisząca...ale BARDZO WAS proszę...nie traktujcie mnie personalnie...jestem zupełnie obcą...nową osobą 10 lat dwóch toksycznych związków to dla mnie za dużo. Cierpię...bo jestem sama...nie mam rodziny oprócz schorowanego taty, który nic nie wie o mnie i moich problemach, z którym nigdy nie miałam kontaktu przyjacielskiego i nie wiem czy jakikolwiek kontakt inny oprócz wiadomości że jest to mój tata miałam...nie mam rodziny bo mama się mnie wyrzekła...bardzo źle mnie traktowała...a ja pomimo tego bardzo do niej tęsknie a z drugiej strony jej nienawidzę...nie mam rodziny...kuzynów, wujków, cioć, babć....wszystkich skłóciła moja mama jak byłam mała i nikt już do nas nie przyjeżdżał. Nie mam znajomych, przyjaciół...mój były mąż był osobą zamkniętą w sobie i nie mogliśmy nigdzie wychodzić więc wszystkie kontakty się pourywały...a mój były chłopak znalazł sobie już następną niunie, próbuje wszystkim pokazać że przez te 5 lat miał mnie tylko w dupie....że jego misja ratowania mnie skończyła się i że jestem teraz na tyle silna że może mi to powiedzieć ale nigdy mnie nie kochał....zawsze kochał inną...z nią teraz jest. Prawda jest taka, że „kochał” mnie wtedy kiedy miałam pieniądze...a jak mam problemy...zostawił mnie dla innej. A ja dla niego się rozwiodłam...Wprawdzie to ja zrywałam po milion razy...jednak patrzenie na kogoś, kto jeszcze kilka dni temu mówił kocham...teraz jak na zupełnie obcego człowieka...boli Teraz każda nowo poznana osoba, wydaje mi sie tak obca że nie mam ochoty na dalsze poznawanie. Właściwie nie mam ochoty robić nic.... Chciałabym mieć kogoś bliskiego, któremu mogę zaufać...wygadać się...albo żeby chociaż widział co u mnie...Przez całe życie musiałam ukrywać...to co złego jest w moim małżeństwie...w moim domu rodzinnym...teraz w pracy. Tak na prawdę o mnie...nikt nie wie nic...i to chyba najbardziej boli...że osądza się ludzi nic o nich nie wiedząc...o tym co przeżyli...co czują... Później w wiadomościach podaje się informacje....przecież to była taka spokojna i miła dziewczyna....uśmiechnięta...miała swoją firmę...z nikim się nie spotykała...a tu taka tragedia... Nie chce mi się już udawać że wszystko u mnie ok bo taka teraz moda na uśmiech...na optymizm...na bycie fajnym...każdy szuka takich ludzi, przy których może być szczęśliwy... Kumpel (były chłopak z dzieciństwa), na moją prośbę zabrał moje rzeczy do siebie przed komornikiem...dużo rozmawialiśmy...chyba chciałby spróbować wrócić do mnie...wie o tym, że chyba pójdę się puszczać żeby zarobić jakieś pieniądze...że jestem po próbie samobójczej, bo był u mnie w szpitalu z ciuchami...ukrywa mnie przed rodzicami, których zna... Od czasu kiedy był na kawie i chyba dałam mu do zrozumienia, że nic z tego nie wyjdzie bo ja nie mam ochoty teraz...nie odezwał się...żeby zapytać czy u mnie ok... Od tygodnia nie chodzę do pracy...Pije....nie jestem już w stanie funkcjonować... Nie chce już tak! Chciałabym uciec na koniec świata, ale to takie nierealne...czasem mam silną chęć...spakowania kilku rzeczy i wyjścia z domu...przecież gdybym umarła albo wyjechała...nikt by się nawet nie zorientował...nikt! Nie mogę podjąć żadnej decyzji...bo każda będzie zła...Nie wiem co zrobić ze swoimi długami....nie wiem jak zarobić pieniądze... Czuje jak zmienia mi się twarz...nie wiem czy to jest normalne...ale mam w sobie tyle rozpaczy, łez...smutku, że bolą mnie kości twarzy... Niedawno poznałam wydawało mi się bardzo miłego chłopaka...ma na imię Damian...rozmawialiśmy przez tel kilka razy....on też pije...i chyba też ma swoje problemy....z mamą, z sobą...z samotnością...myślałam że się rozumiemy...ten chłopak nigdy by na mnie nawet nie spojrzał...nie robiłam sobie nadziei ale to była jedyna osoba, która chyba szczerze zmartwiła się moimi problemami....która krótko i treściwie dała mi do zrozumienia że nie można się ciągle dołować, trzeba walczyć...tyle tylko że łatwo powiedzieć to komuś, kto ciężkie chwile ma już za sobą...też radziłam innym ludziom, ze nie można się poddawać... Po pewnym czasie...kiedy jego wyporność na moje dziwne, głupie teksty i smsy się skończyła...zablokował mnie wszędzie i powiedział ciao. Ma teraz swoje życie, układa je sobie ze swoją kobietą...i mam nadzieje że jest szczęśliwy...chociaż szkoda że tego nie widzę. I tak to jest, że ludzie, na których mi zależy...zawsze mnie olewają...a Ci, którzy chcieliby więcej ode mnie....nie są w stanie do mnie dotrzeć i olewam ja. Kilka lat temu, mój wirtualny kolega, z którym znałam się długo, na kam, na czacie...z którym kłóciłam się, śmiałam, oglądałam filmy...powiesił się...był dużo młodszy ode mnie... Kiedy dowiedziałam się o tym...nie znając jego nazwiska...tylko imię...i miejscowość z której pochodził...wsiadłam w pks i po kilku godzinach jazdy...znalazłam jego grób...świeży...nigdy o nim nie zapomnę...bo teraz wiem co czuł i bardzo go rozumiem. Teraz, kiedy patrze w niebo, myślę czy on widzi to jak cierpię ja...bo on cierpiał tak samo...i czy kiedy mnie już tu nie będzie...spotkam się z nim...bo chyba oprócz niego...nie mam tam też nikogo...żadnej rodziny, żadnych znajomych... Mam ostatnio takie dni...godziny...gdzie mam ogromną ochotę zrobić coś pozytywnego...posprzątać mieszkanie...wziąć się nawet za remont...tak sama...pomalować sobie ściany albo położyć tapetę bo to najłatwiejsze...a za chwile...mam ochotę wyjść i jechać na dworzec gdzieś daleko, żeby nikt mnie nie znalazł...i tam wegetować...zapomnieć o wszystkich problemach...znaleźć dilera....zacząć dawać sobie w żyłę i umrzeć. Ostatnio wysyłałam kilka maili do instytucji charytatywnych, z chęcią pomocy...hospicjum...domu dziecka...szpitala...odezwali się...cieszyłam się bo chciałabym swoje myśli, wypełnić czymkolwiek....ale chyba nie dam rady...skoro nie mogę wyjść z domu do swojej pracy...skoro nie potrafię sobie poradzić sama z sobą...to jak mam pomagać innym...? Dostałam ostatnio legitymacje z fundacji DKMS, i czekam na moment...kiedy będę mogła oddać komuś szpik, nerkę, cokolwiek...bo nic tak pozytywnie nie działa na drugiego człowieka jak chęć pomocy...i bycie komuś potrzebnym... W tym świecie, w którym jestem...nikt mnie nie potrzebuje...nikogo nie obchodzę... Codziennie walczę z myślami..codziennie mówię sobie, koniec z tym...od dzisiaj nie pije...robie to co powinnam...ale za każdym razem...kiedy przychodzi wieczór i złe myśli...poddaje się... Zapisałam się ostatnio do pracy przy inwentaryzacji...zawsze tak robie, kiedy jestem na granicy życia i śmierci...kiedy jest już tak źle...że żeby przeżyć (bo chce)...muszę zająć swoje myśli... Nie wiem czy dam rade ruszyć się z domu..mam nadzieje ze tak. Tak na prawdę nikt nigdy mnie nie kochał...zawsze każdy był ze mną z jakiegoś powodu... Zastanawiam się, czy nie zamknąć się w szpitalu psychiatrycznym...na jakiś czas...bo to chyba jedyne wyjście, żeby nie zrobić sobie krzywdy pod wpływem emocji...Gdzieś daleko...żeby nikt nie przyszedł...z litości. Lepiej byłoby mieć kogoś, z kim można pogadać i wywalić to co się czuje...ale kto chciałby znać kogoś tak zdołowanego jak ja...zresztą...kto by wytrzymał moją agresję do świata i ludzi... Ogłosiłam się też w internecie...do sprzedaży nerki i szpiku...do podłe i desperackie...ale chwytam się wszystkiego...wybieram mniejsze zło. Więcej nie chce mi się pisać... List pisany szybko, bez skupienia...przemyślenia....pod wpływem emocji i kołatających się myśli...pewnie po przeczytaniu każdy stwierdzi...że jestem pojebana ale....mam to gdzieś...niech zostanie jakiś ślad...po kimś takim „złym” jak ja. Może kiedyś coś dopiszę...w każdym bądź razie nigdy nie przeczytam tego co pisze ponownie...byłoby mi wstyd...za siebie. Zawsze uważałam, że wyrzucenie wszystkiego co się mysli, przeżywa, gdy już zbierze sie tego zbyt dużo, by dać sobie z tym radę to najlepsze co można zrobić-często jedyne-ostatnia deska ratunku... Mnie zawsze sprawiało wielką ulgę sprawiało, że pozostawała pustka w głowie-ale ona była pozytywna- dawała miejsce na nowe myslenie, a nawet działanie. często niestety na krótko, ale dawała szansę na wyjście z dołka. Przeczytałam wszystko co napisałaś -jesteś dla mnie obcą osobą-nie rozpoznaję, ale dla mnie nie ma to znaczenia. Rad żadnych nie mam dla Ciebie. Widzę, że pomimo miotania sie strasznego-masz swoje sposoby... walczysz. A czy wygrasz, wyjdziesz na prostą na dłużej....? ja nie mam aż takich przeżyć niefajnych, a wciąż się miotam- wciąz się wkurzam, że nie może byc chociaż normalnie, spokojnie na każdym froncie-chociaż przez tydzień..... Trzymaj się dnia Nie 11:12, 29 Sty 2012, w całości zmieniany 2 razy |
Podstrony
|